Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/133

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Hrabia czuł się wzruszonym, serce mu uderzyło...
— Po mazurze, panie hrabio jako indemnizacyi wymagam rozmowy!
Nigdy to dziecko nie było jeszcze tak śmiałem. Matka i ojciec spoglądali na nią z trwogą.
Mazur przeciągnął się długo; wśród figur, krzyżując się z młodym synem Zeniego, który ją zamówił do następującego kotyliona, Berta rzuciła mu:
— Głowa mnie boli — kotyliona nie tańcuję, nie mogę!
Młodzieniec był w rozpaczy.
Hr. Witowej, która więcej odgadywała niż widziała wśród tańca, przeczuwając, że Berta zrobi jakiś coup de tête — serce biło strasznie.
Wit, nie spuszczający oka ze swej jedynaczki, truchlał.
Zaledwie się mazur skończył, Berta dała znak matce nakazujący jej zająć miejsce w przyciemnionym kątku sali.
— Gdy się hr. August zbliży do nas i zacznie ze mną rozmowę, mama sobie znajdzie jakiś — pretekst, aby mnie tu z nim samą zostawić.
— Dziecko! zawołała hrabina.
— Proszę o to mamy! dodała niezmiernie wzruszonym głosem Berta — proszę — koniecznie.
Był to rozkaz, matce łzy się zakręciły w oczach, była w rozpaczy, obejrzała się szukając męża, aby jej przyszedł w pomoc. Hr. Wit był otoczony — ruszyć się nie mógł. Berta tupała nóżkami, powtarzając:
— Proszę mamy! c’est dit! mama sobie odejdzie...