Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/13

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ny, a że wieczór dość był ciepły, siadłszy, musiał trochę odetchnąć.
Oczyma potoczył — i odezwał się głosem, w którym drgało wewnętrzne wzruszenie.
— Mieli państwo co z poczty? są jakie nowe wiadomości...
— Dziś ani poczty, ani wieści żadnych nowych nie mieliśmy — poczęła pani domu, trochę zaciekawiona. — A ksiądz kanonik?
Zapytanie to zmięszało staruszka.
— Ja też nie wiem nowego tak dalece nic — rzekł z cicha — nie... był tylko u mnie Pańkowski, ten obieżyświat, co ma zawsze torbę plotek pełną. Ten mi tam różnych andronów nagadał.
Patrzano na księdza z ciekawością, ale ten urwał nagle.
Przenikliwa pani domu zaczęła podejrzywać kanonika, iż coś wiedział, co się bliżej ich tyczyć mogło, nie umiejąc domyśleć, coby to było.
Hrabina i jej syn, choć krwią i mieniem do całego arystokratycznego świata należeli i mogliby byli mieć stosunki rozległe, ani ich szukali, ni się starali utrzymać. Rzadko bardzo odwiedzał ich ktoś z powinowatych i krewnych.
— Ciekawego co przywiózł kanonikowi Pańkowski? — zapytała hrabina.
— Androny! androny! — zamruczał staruszek.
Chwilkę się zawahał. Bogucka zdala zdawała mu się dawać jakieś znaki, które wprzód dostrzegł hr. August, niż staruszek. Zdumiało go to mocno. Kanonik nie polityk, widocznie coś przyniósł, z czemś przyszedł, czego zręcznie powiedzieć nie umiał.