Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan z panów.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nym był członkiem, na zgomadzenia ich uczęszczał pilnie, zabierał głos i zaczynał mieć wpływ, który straszył już innych.
Prezydent wszystkich komitetów Zenio, który nic z siebie nigdy powiedzieć nie umiał a do ofiar nie był skłonny, przewidywał chwilę, w której być może zatartym i zmuszonym na plan drugi ustąpić. Trzymał się jeszcze przy dawnych przywilejach, lecz czuł, że współzawodnictwo było niebezpieczne.
Książę drewniany, od pierwszego spotkania objawiwszy wstręt do hrabiego, coraz nieprzyjaźniejszym się dlań okazywał. Nie wywoływał konfliktu sam, ale rad był, żeby do niego przyszło. Usposobienia w ogóle stawały się coraz nieprzyjaźniejsze.
Hr. August nie mógł nie dostrzedz chłodu, jakim go otaczano, wejrzeń, jakie rzucano nań — lecz zdawało się go to obchodzić mało, i zawsze miał tęż samą twarz spokojną, wypogodzoną, poważną. Witał się i rozmawiał z ludźmi jawnie nadąsanymi tak, jakby się na tem wcale nie poznał lub nie dbał o to. Gniewało to wszystkich bardziej jeszcze.
Jednego wieczora, gdy gra dosyć była ożywioną i milczący Bercik, który się nią żywił i utrzymywał — oporządził był, jak się wyrażano, Toniego, Sławka i kilku innych, wszyscy w końcu tak byli znużeni, iż postanowiono kazać dać herbaty i chwilę spocząć.
Godzina była dosyć spóźniona; wchodzili i wychodzili różni to na wieczerzę, to dla gry, i rozmowa wlekła się przerywana i odżywiana coraz nowemi żywiołami.
Atmosfera saloniku, chociaż dosyć obszernego, nie odświeżana przez dzień cały, pełna była wyzie-