Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/41

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kierę, — jak mi Pan Bóg miły! Na dwór się wybierając, ręce sobie psuć około takiej roboty, jakby nie było dla ciebie co lepszego! Choćbyś sobie co z książek i łaciny przypomniał — łuczywa nam, Bogu dzięki, nie zabraknie!
Siejba się rozpoczynała, roboty więc było dużo, Grzymała koniecznie chciał wyprawić chłopca, nim się kosowica rozpocznie. Codzień więc przypominał i napędzał, a gromił za ociąganie się i lenistwo.
Wcześnie obmyślał sam, jak się do Terespola Sobek dostanie. Z koniem był kłopot największy, kałamaszką ani wozem, choćby najlepiej wysłanym, jechać nie wypadało, już i dla tego, że człowiekaby z sobą musiał brać, a nie było kogo, bo rąk nie mieli do zbytku. — Tymczasem pod siodło żaden z trzech koni dworskich dla młodego chłopca się nie nadawał; chabety były małe, grube, kłapouche i niepokaźne, do bron i w chołoble połatawszy, a pod wierzch chyba Żydowi. Nic więc nie mówiąc Felisiowi, stary konia wierzchowego, roślejszego, dostał pożyczanym sposobem w Sławatyczach u handlarza, pod ciężkiemi warunkami, które wziął na siebie. Koń był gniady, rosły, choć bez regestru już, ale się dosyć dobrze prezentujący. Szyję miał niegdyś przestrzeloną w jakiejś potrzebie, lecz tego widać teraz nie było. Nogi trochę zmęczone, jeszcze nie były popsute; a osiodłany, pokryty, w dobrych rękach, czasem sobie młodość przypominał i ogona zadzierał.
Dowiedziawszy się o tym koniu, gdy go przyprowadzono, Sobek z razu ani chciał słuchać, żeby na pożyczanym jechał, Grzymała jak go wziął, jak począł prosić a obsedować, zmógł wreszcie i szkapę narzu-