Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/167

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Proszę! proszę!...
Zmięszała się tą wesołością niezwyczajną i tym sekretem panna Żuchowska. Nie mogła nawet wytrzymać dłużej, i domyślając się, iż przy Borzęckim mogła nie chcieć się spowiadać panna, skinęła na nią.
Weszły do bokówki.
Gdy się to działo, Borzęcki miał czas spojrzeć w zwierciadło, poprawić kołnierz, pas, pogładzić włosy i oddać sobie tę sprawiedliwość, że piękniej niż on dnia tego trudno było wyglądać.
Siadał na krześle, gdy wśród szeptów, które dochodziły uszu jego, nagle dało się słyszeć plaśnięcie w dłonie i krzyk:
— Jezus, Marja!!
Choć podstolanka była wesoła, i głos jej przeplatany śmiechem, wykrzyk ten z piersi łowczanki pochodzący, był objawem zdumienia i niemal rozpaczy.
— Co to mogło być?
Borzęcki z oczyma zwróconemi na drzwi, siedział na krzesełku, gdy obie panie wyszły, podstolanka promieniejąca, Żuchowska blada, z ustami zaśrubowanemi, sztywna i widocznie pomięszana.
Borzęcki powtórnie się siebia spytał: co to może być?
Panna Anna powróciwszy, wypiła kawę żywo, roztargniona, i natychmiast ukłoniła się, dygnęła, a nim Borzęcki oczyma miał czas wezwać Żuchowską aby mu pomogła do balsamki, — już jej nie było.
Po wyjściu panny — nastąpiło milczenie grobowe. Żuchowska z rękoma założonemi stała przed stołem,