Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/16

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To mówiąc rozłożył je, pokazując, że pusto w garściach było.
— A jak drudzy z talarem w kieszeni poczynają? — odezwał się Grzymała. Młodość za skarby starczy, służba nie krzywdzi, dorabiają się ludzie dworsko, trzymając pańskiej klamki.
Na to pan Felicjan nic nie odpowiedział. Grzymała aż się zwrócił do niego, żeby zobaczyć, dla czego milczy i co mu to jest?
— Cóż? dworska służba? nie w smak? — spytał.
Potrząsł głową Feliś.
— Bo widzisz Feliś — mówił Grzymała, — na wsi w tym gnoju zmarnujesz się. Szkoda ciebie do wideł i brony. Jak mi Bóg miły! skapcaniejesz, jak my tu z nieboszczykiem oba; łapcie wdziejesz, zamęczysz się, zachorujesz i zabijesz. Tobie trzeba ludzi. Nie darmośmy cię do szkół oddawali, aż do poezji, mospanie! Czy w palestrze, czy w kancellarji, czy na dworze, chętnie cię przyjmą.
— To prawda — odezwał się cześnikowicz, — ani słowa; lecz gdziekolwiek pójdę, sługą muszę być, gdy w Trzcieńcum ja sam sobie pan.
Rozśmiał się Grzymała.
— Piękne mi państwo, kiedy sobie sam w piecu palić będziesz musiał! Jeszcze póki ja żyję, nie dam ci tego robić... a no, mnie i Niemowie przyjdzie prędzej później na mogiłki wędrować. Motruna też kaszle i ledwo się włóczy... ze smarkatej Pryski pociechy wiele nie będzie. Ze wsi nie ma kogo wziąć.
— A co pomoże jak ja ztąd ubędę! odezwał się cześnikowicz, — albo się przez to co poprawi?