Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan na czterech chłopach.djvu/158

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Więc się acanu krzywda stała odemnie? zawołał.
— Panie grafie — rzekł śmiało Sobek, — za to, coś mi pan dobrego uczynił, jestem i nie przestanę mu być wdzięcznym. Rzuciłeś mi pan garść pieniędzy, — a za to, bez przyczyny, nie słuchając sprawy, odsądziłeś potem od czci i od wiary, dla tego, że się podobało panu Bystremu rzucić na mnie kalumnie, żem ja u Radziwiłłów służby szukał. Otóż pan Bystry skłamał, powiem mu to w oczy. Nie ja się do Radziwiłłów zgłaszałem, ale książę chorąży do mnie przysłał, chcąc mnie mieć u siebie. Odmówiłem. Ale żem śmiał do Białej jechać, wśród roku mi dzierżawę odebrano. Nie skarżę się za to, ale za krzywdę honorowi memu wyrządzoną.
Fleming słuchając, z jednej nogi na drugą przeskakiwał.
— Dość, dość, tausend saperement, dość!
Przeszedł się po kancelaryi poruszony gwałtownie.
— Krzywda honorowa! pan na cztery chłopy.
— Honor na czterech chłopach taki drogi, panie grafie, jak na tysiącu!
Odwrócił się podskarbi, twarz mu spazmatycznie drgała z lewej strony, nogami tupał.
— No — czegoż chcesz? co? satysfakcyi? bić się ze mną! Fiksat! — zawołał gniewnie.
— Ja od pana nie chcę nic a nic! — odezwał się Sobek. — Mam dla pana respekt i wdzięczność, ale krzywdę czuję i miałem prawo się poskarżyć.
Kapłonosów chcesz znowu? — rzekł szydersko.
— Boże uchowaj! — zakrzyczał Sobek obrażony. — Gdybyś mi graf całą Włodawszczyznę dawał, tobym jej od niego nie wziął. Wierz mi pan, że ja na czte-