Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tego obowiązku. Szedł nawet w tę stronę do Proboszcza, więc mu nic nie było z drogi. Anusia próżno się opiérała, prosiła płaczem i śmiéchem, starała się dziada przełamać, uparł się stary i iść jéj kazał koniecznie.
Przygotowawszy więc wszystko w lepiance, co mogło staremu być potrzebne, rada nie rada, wybrała się Anusia, zapowiadając, że nie za tydzień, ale za trzy dni powróci, choćby tylko dowiedziéć się o dziada. Kozy przywykłe do wypędzania w téj godzinie, beczały napróżno, Anna ich wypędzić nie mogła, boby za nią były pobiegły; i dopiéro gdy znikła z oczu starego, gumienny zagródkę im otworzył. Nie turbował się o ich powrót wieczorny, bo nie raz powracały same. Marek żegnając go, szepnął, że się dowié do niego, błąkać zmuszony od kościołka do kościołka w téj stronie.
Słońce wschodziło, gdy on i Anusia trochę smutna, wyszli z lepianki, na któréj progu modlił się gumienny. Chwilę szli nic nie mówiąc; nareszcie dziewczę spójrzało na Marka i odezwało się do niego:
— A to wy z Krakowa?
— Teraz tylko do czasu w Krakowie terminuję — odrzekł czeladnik.
— Mój Boże, jak to wy w mieście wytrwać możecie? — Ja raz tylko byłam w Krakowie dwa lata temu, a to mi się aż w głowie zawracało. Ludzie tam żyją jak w ukropie, gwar, ścisk, zgiełk i ciasnota, a za murami świata nie widać. Juściż to lepiéj na wsi u nas, poczęła szczebiotać weseléj — jest czém odetchnąć, jest na co popatrzéć. Jabym w mieście tygodnia z nudy nie wybyła.
— Do wszystkiego nawyknąć można, rzekł na to Marek, a że ja z dziecka żyłem w mieście, to mnie się zdaje nie tak źle i w tych murach. A i miasto ma swoje piękno-