Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/78

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Co to za szkoda! mówił w duchu Marek, patrząc na nią ukradkiem, gdy szła strojna w ulicę, że to tak rośnie jak pokrzywa pod płotem! co to za szkoda!
Z końcem roku Marek począł się wybiérać od majstra Florjana, ale ten tyle na nim wymógł, wyprosił i wyrobił nieustannemi naleganiami, że Marek jeszcze pozostał u niego; wymówił sobie tylko kilka tygodni czasu, bo chciał pójść w okolicę, dla dowiedzenia się o Lutyńskich.
Jakoż, latem to jakoś było, wziąwszy woreczek na plecy, kij w rękę, przeżegnawszy się, pomodliwszy, pokłoniwszy towarzyszom, zapakowawszy papiery swoje, ruszył Marek ku Żalicom. Już był się trochę rozgadał, gdzie była Wola Lutyńskich, i tam prosto dążył: — ale z niewielką nadzieją. Dwadzieścia z górą lat upłynęły od czasu tych wypadków i ludzi, o których mu się dowiedziéć potrzeba było. Domek, w którym mieszkał stary Lutyński, zwany i znany w okolicy Szaloną pałką, zastąpił już nowy dworek nowego posiadacza Woli. Wola ta od bardzo dawnych czasów rozpadła się na części i cząsteczki, a tak zwana Wólka Lutyńskich, nie miała już wieśniaków osiadłych na gruntach, tylko szmat ziemi, trochę łąk i zarośli górzystych.
Uprawiał ją teraz niejaki Malinowski ślachcic, nabywszy od wierzycieli Lutyńskiego. Długi czas zostawała w tradycjach i różnych rękach, tradycji więc nawet o rodzinie Lutyńskich w saméj Wólce trudno było szukać; należało ich po sąsiedztwie żebrać.
Marek zajrzawszy tylko do Wólki, prędko uszedł ze smutkiem w duszy, a obiegłszy sąsiedztwo i zmordowawszy się napróżnemi po karczmach u starych ludzi pytaniami, nic się nie dowiedziawszy, lub tak jak nic, ku schyłkowi dnia, znalazł się przy maleńkiéj chatce, przypartéj