Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/77

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

pojmował potrzeby, o przyszłość był spokojny, bo ją złożył w ręce Boże. Choć w Krakowie majster Florjan, u którego przyjął służbę na Stradomiu, nie zastąpił mu wcale poczciwego Macieja, bo był popędliwy, pijak i kostéra, przecięż i tu ze swoim losem pogodzić się umiał, i tu mimowolny zjednał szacunek u niego, tak, że Florjan, co czeladników bez ceremonji pociągaczem kropił byle za co, nigdy nie dotknął Marka. Marek nie dał do tego powodu, ale téż niesłusznego ukarania nie ścierpiałby, i majster to widział, a ceniąc go jako wybornego robotnika, zrazić się obawiał. Owszem radby go był zatrzymał, bo przy Marku i reszta czeladzi i chłopców jakoś lepiéj robili i sumienniéj. Nie potrzeba było pilnować nieustannie kradzionéj roboty na własny rachunek jak przedtém, bo Marek przekonać potrafił, że i podzelowanie tajemne na swoją korzyść jest kradzieżą, skoro się raz swoją pracę i czas sprzedało. W warstacie on réj prowadził, i spuścić się na niego było można wyśmienicie; nie tylko nie próżnował, ale próżnować nie dał, nie ukradł i ukraść nie dopuścił. Majster Florjan, porachowawszy wszystko, rad był poswatać mu Martę swoją donię, ale Marek w dziewczynie nie smakował. Byłać ona ładna i bardzo ładna, ale trzpiot, ale próżniaczka jakich mało; stać na progu, ząbki wyszczérzać, lub w alkierzu się muskać, tyle tylko umiała; roboty nie wzięła w rękę, a czeladzi swojemi śmieszkami w izbie przeszkadzała jeszcze. Nie był Marek obojętny pannie Florjanównie, ale on na nią ani patrzał; za to ile było czeladników, wszyscy się nawet z drugiéj ulicy w niéj kochali. Matka nie żyła, stara tylko sługa była towarzyszką Marty, a staréj jakoś nic do rzeczy z oczu patrzało; Florjan większą część czasu spędzał na poniedziałkowaniu, tak, że od niedzieli do niedzieli poniedziałki obchodził; dziewczę robiło co chciało.