Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/61

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nowawszy świata zobaczyć i podług zwyczaju przypatrzyć się rzemiosłu w innych krajach. Mnie się zaś nie bardzo chce, daleko iść, pójdę tylko w Krakowskie, a potém powrócę do Warszawy do Majstrowéj.
Spójrzał na Janka i westchnął; a potém zamyślił się. Janek niespokojny jak każdy co zły popełnił uczynek, siedział obok na kłodzie niewiedząc już co mówić daléj. Instynkta lepsze wiodły w nim walkę z samolubstwem: chciał się rzucić w objęcia brata i wstrzymywał tą myślą podłą — Będę się musiał z nim dzielić, będę musiał się nim opiekować, a potém, to rzemieślnik. Nie — nie — nie przyznam się do niego, na co? do czego? wziąłbym tylko próżny ciężar na siebie.
A jednak gryzło go to postanowienie, bo w młodości nikt nie jest tak zepsutym, żeby go już zło nic kosztować nie miało.
Pokłoniwszy się protekcjonalnie czeladnikowi, Janek unikając go wszedł do izby próżnéj w karczmie na przeciwku i tam się spać położył, ale oka zmrużyć niemogąc, tarzał się tylko niespokojny na słomie.
Tym czasem Marek pozostał smutnie zamyślony na kłodzie i słuchając szumu lasów, dumał spokojnie. Piérwsza to była jego podróż w życiu, piérwszy raz nieco daléj wymknął się z wielkiego miasta; i jak dziecię, które w niemowlęctwie zbójca uwiózł z rodzinnéj ziemi kątka, doznawał w śród wsi wrażenia niepojętego, jakby powracał w znajomą już i ukochaną stronę. Bośmy wszyscy sercem wieśniacy, a nałogiem chyba miast mieszkańcy i każdy z nas wychyliwszy się z téj atmosfery dymu, błota i wrzawy, czuje jakby z wygnania na lepszy świat powracał.
Dla Marka, który życie spędził między szaremi ciasnemi mury, na twardym stołku, w małéj izbie, wszystko