Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/60

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówicie, że macie brata, że was było bliźniąt dwoje; gdybym nie wiedział dobrze kto byli moi rodzice, myślałbym doprawdy żeśmy rodzeni, żeśmy bliźnięta.
— I ja bym to myślał i przyznam się myślałem, odpowiedział Marek ze smutkiem, a tak mi się serce z tego zaradowało. Co to sierocie brat, to nowy świat, jest się z kim podzielić.
— Właśnie tego się boję i nie chcę, sam w sobie rzekł Janek — Dzielić się! gdy i samemu dójść do czegoś trudno.
— Jest komu poskarżyć, jest kogo poradzić, mówił czeladnik daléj, bracia to dwa palce dłoni. A jak w życiu ochoczo być musi kiedy się idzie we dwóch razem i wspiera. Prawdziwie wiedząc od Maciejowéj, że nas było dwóch, że mój brat miał imie Jana i wychowywał się u jakiejś pani w Warszawie, ledwie mi z ust nie wyszło — Bracie Janie! z przeproszeniem pańskiem, kiedym was zobaczył.
— E! małoż to ludzi podobnych do siebie na świecie! obojętnie zawołał Janek udając, że ziéwa. Nie możemy być bracia, bo ja mam rodziców i taki od was jestem starszy widocznie.
— Ale powiedzcie no mi, dodał, wasza matka jak się nazywała?
— Tekla Lutyńska.
— A ojciec?
— Nie wiem, ale z pomocą Bożą, może się tego kiedy dójdzie. Idę w Krakowskie, a ona była z Krakowskiego, będę się starał pytał i śledził.
— Musicie mieć z matki familją jaką?
— I tego nie wiem! smutnie rzekł szewc wznosząc oczy w górę. Sierocie Bóg ojcem, a familią wszyscy jak oni biedni.
— Idziecie na wędrówkę?
— Tak, majster myślał, że taki nie szkodzi wytermi-