Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/52

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Od dawna postanowił wynijść z upadlającego przedpokoju i zrucić galonowane suknie, ale nawyknienie do dobrego bytu, nieumiejętność dania sobie rady, odwodziły go jeszcze od tego. Przypadek przyśpieszył (my to nazywamy zawsze przypadkiem co daleko rozumniejsze jest od nas), wyzwolenie Janka.
Po śmierci skąpego murgrabiego Pana Pawła Kurka, dla którego miał najżywszą nienawiść Janek; pozostały papiery, które przenosząc ze stoła na stół, przerzucając z kąta w kąt, złożono w izdebce, którą zajmował Janek. Nie mając co robić przerzucał je.
Tu natrafił na kopją swéj metryki i ślady swego pochodzenia, stwierdzone przez Ojca Serafina przy oddaniu w opiekę dziecięcia Pani Starościnéj. Głowa mu się zapaliła. Imie Tekli Lutyńskiéj, utkwiło w jego pamięci; a że Starościna była z domu Lutyńska, wpadł na myśl pokrewieństwa z nią, w któréj utwierdziło go przyjęcie do tego domu. Długo miotał się sam na sam z tą myślą, aż nareście jednego poranka, wszedł z papierami w ręku, do pokoju Starościnéj.
Elżunia jeszcze piękna, jeszcze zalotna, mimo zbliżania się do téj pory, w któréj kobiéty wszelkie prawa do zalotności tracą, spoczywała na berżerce wystrojona tém staranniéj im więcéj teraz strój dla niéj był potrzebny. W trochę umyślnie przyćmionym pokoju, nie powiedziałbyś że ma więcéj nad lat dwadzieścia kilka; tak jeszcze była świeża, tak zgrabna, tak pozornie młoda. Kobiéty bez serca mają zawsze ten przywiléj długiéj młodości.
— Co chcesz Janku? spytała niedbale rzucając xiążkę na krzesło blizko stojące. Janek trzymał papiery w ręku, milcząc podał je Starościnie, ona z podziwieniem mierząc go oczyma przejrzała je i nie pojąwszy o co chodziło zwróciła mu z nowém zapytaniem.
— Czego chcesz Janku?