Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

podziwia się w niém temu, co w życiu spotykał nieraz, o co się otarł świéżo. Prawda najwięcéj bywa nieprawdopodobną; — dla czego? bośmy do zbyt pospolitej prawdy przywykli; a ona jest tak rozmaitą, tak dziwnie wielotwarzą, jak życie.
Starościna należała do tych. których losy zdają się bajką dla zabawki zmyśloną. Lecz nim poznamy ją bliżéj, musiemy powiedziéć cóś o Staroście Mylżyńskim. Jan Krzysztof Pobóg Mylżyński był potomkiem dobréj szlacheckiéj rodziny, pochodzącéj z Krakowskiego. Jak wiele innych, i ta pod koniec panowania Augusta III. zubożała była i zabiérała się zniknąć z Herbarza, bo ostatni jéj potomek Jan Krzysztof siéróta, w niemowlęctwie został pod opieką dwóch wujów, największych łotrów, jakich świat widział kiedy. Najbliżsi krewni z prawa natury zostali opiekunami Jana Krzysztofa, któremu ojciec umiérając zostawił majętność rozrzuconą, w processach, długach, sporach i kwestjach nierozwikłanych.
Wujowie, którzy się nienawidzili wzajemnie jak bracia, których całe życie było walką zajadłości pełną, nie chcieli dozwolić jeden drugiemu zostać opiekunem wyłącznym młodego chłopca, którego szczątki majątkowe łatwą były zdobyczą. Oba przeszkadzając sobie, tyle uczynili, że ich wyznaczono opiekunami; i Bóg chciał, by wzajemnie sobie na przekor robiąc, nic złego powierzonéj sierocie zrobić nie mogli; owszem, jak skoro jeden wyciągnął rękę po siéroce ostatki, drugi ją chwytał i wstrzymywał, tak, że co na zgubę służyć miało, ocaliło przynajmniéj resztę majętności Jana Krzysztofa.
Dwaj wujowie wzajemnie się nienawidząc, w opiece znaleźli powód dojadać sobie, czekając oba, by jednego z nich śmierć zabrała.