Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odważył się odepchnąć bijące go murgrabięta, ogromna rózga brzozowa wznosiła się nad nim z przerażającemi swemi kościstemi kształty. Czasem karano go głodem, czasem policzkowano dla prędszego wymiaru sprawiedliwości.
Biedne dziecko oswoiło się z tém życiem męczarni, ale kosztem uczucia i głowy. Przybite, znędzniałe, smutne, dzikie, tuliło się w kąt podwórza samo jedno, aby uniknąć razów i bolesnych napomnień, i zasiadłszy gdzie pod rynwą liczyło godzinami krople deszczu z dachu spadające. — Ale i tu wyszpiegowany Janek, chwycony za rękę, ciągniony jak winowajca do pani, obity bywał za to, że się z dziećmi bawić nie chciał. Musiał więc wracać do miłego ich towarzystwa.
Gdy przyszło Janka prowadzić do Starościnéj, co się trafiało mniéj więcéj raz lub dwa razy w roku, umyty, uczesany, i zagrożony siérota, przedstawiał się pani milczący, ogłupiony, ale przynajmniéj podobny do dziecka utrzymanego starannie. Pani Róża przysięgała się, że go sama czesze, myje, kocha niezmiernie, i swoim odejmuje dla niego, całowała go w przytomności Starościnéj, a chłopiec choć bał się jéj jak ognia, musiał przyjmować te kłamane uściski. Starościna zwykle dawała Róży podarek, a dziecku zabawkę lub co słodkiego, wnet na wschodach odebrane przez troskliwą piastunkę.
Powróciwszy do mieszkania Róża rozbiérała siérotę, chowała suknie, i wypychała ją za drzwi,
Teraz powiedzmy słówko o Starościnéj, którąśmy zaledwie postrzegli z daleka, a z którą bliżéj zapoznać się musiemy. Starościna Mylżyńska należała do liczby dość znacznéj osób, które na świecie żywym doznały tak dziwnych losów, iż w powieści wydają się one prawie niepodobnemi do wiary. Każdy z nas czytając lub słuchając opowiadania,