Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

lecz wstępu jéj do swego domu nie dał majster. Najlepszego czeladnika odprawił za kilka wyrazów lekkomyślnych.
— Mój bracie — rzekł, trzymać cię nie mogę, mam młódszą czeladź, mam dzieci, żonę, a tyś zepsuty, i drugich psuć możesz. Jeśli mi przyrzeczesz, że się będziesz starał poprawić, zostań, chętnie się zajmę tobą; ale jeśli ci smakuje twój stan, idźże sobie z Bogiem odemnie i nie mąć mi pokoju. Daj ci Boże nawrócenie. —
Takim był Marek, i kiedy mu nieraz wesoła Anna, niosąc dziécię na ręku, szarym wieczorem, jak zwykle matki, poczęła o losie przyszłym dzieci prawić, spodziewając się dla nich dostatków, bogactwa.. on jéj odpowiadał:
— Albo to my nie bogaci moja rybko? Na cóż moim dzieciom dostatki większe, żeby założywszy ręce siedziały i ziewały! Nie daj Boże! Ludzie się psują bogactwem; niech pracują jak ja, i daj tylko Boże żeby każdy z moich chłopców, taką sobie wymodlił Anusię, i taki los jak mój. —
Trafiało się, że go w daleki kraj ciągniono nadziejami wielkich zysków, ale on nie chciał dla nich opuścić rodzinnego miasta.
— Albo to ja będę jadł talary czy co? odpowiadał — chléb mam i dosyć. Dzieci wychować będzie za co, a jak im dam w ręce rzemiosło, umrę spokojny. —
Gdy szewc śpiewa na dole wesoło, Starościna umiéra na pierwszém piętrze, i u drzwi Porębskiego przybijają czarny całun, oznaczający po miastach, że w domu jest nieboszczyk, przy którym pomodlić się powinien przechodzień. Cała kamienica ścisku pełna, bo pani była bogata; odwiedzających ciało mnóstwo, gwar sług, śpiew xięży, stukot powozów i krzyki gawiedzi rozlegają się w podwórzu.
Szewc z całą swoją rodziną, rankiem poszedł nawiedzić ciało, pomodlił się i wrócił do roboty. Śmierć zawsze osmu-