Przejdź do zawartości

Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan i szewc.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

siadali do nowéj roboty, podsłuchawszy u drzwi, pozazdrościłbyś im swobody, serdecznego uweselenia i dobréj myśli, z jaką żwawo pracowali.
Majster czasem opowiadał to swoje, to cudze przygody, ale umiał każdą ukazać w świetle, jakie jego duszę objaśniało, aby poszła na korzyść słuchaczy.
Często, jak zwykle u ludu, trafił się czeladnik, co na panów, na bogaczów i wyższych narzekał, wyśmiewał ich, i nienawistne ku nim budził uczucia; naówczas Marek, który poczciwéj Maciejowéj pamiętał nauki, odpowiadał im:
— Zazdrościć bogatszym nie ma czego; bogactwo się błyszczy, pokrywa człowieka, ale ani go nasyca, ani leczy. Cóż oni winni, że bogaci? za co miéć do nich dlatego nienawiść? każdy z was gdyby był bogatym, nie odrzuciłby mienia i wyższości. Nienawidzieć nikogo się nie godzi, nawet tych, co by nam źle czynili, a my z nich żyjemy. Kiedy nami gardzą, śmiejmy się z nich tylko, byle nami Chrystus nie gardził. Poczciwych w każdym stanie szanujmy, występkiem wszędzie gardźmy, a o te cudne złoto i świecidełka niepożywne nie starajmy się, kosztem poczciwości i pokoju. —
W dniach zaburzeń ulicznych, Marek potrafił podobnemi wyrazy, wstrzymać rozlew krwi ohydny, i ukołysać tłum podeszczwany w widokach osobistych ludzi, co życie braci za nic rachują.
Nieraz swoje życie wystawiał na niebezpieczeństwo, dopełniając obowiązku; a gdy potrafił słowami pokoju, przebaczenia i zgody nawrócić obłąkanych, modlił się i Bogu dziękował. Bo u niego wszystko poczynało się i kończyło nabożeństwem. Już naówczas i między miejskim ludem poczynała się krzewić bezbożność, podsycająca namiętności,