Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/38

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Kunusia z razu spojrzała zdziwiona, cofnęła się, ale major nie mogąc schować swojej natury, rzekł imponująco: — A poncz panu Sykstowi sam przyprawię. Gdy tedy stara nieśmiała co na to odpowiedzieć, on nie czekając dłużej wszedł do pokoju.
Są w duszy ludzkiej instynkta czasem dziwne, zapowiedzi i groźby wczesne, które przynosi z sobą sama jakaś postać, odgłos, mowa, twarz, pierwszy raz zjawiającej się istoty. Ostrzega coś, byś się miał na baczności; może nim niebezpieczeństwo zrodziło się już zachowawcze poczucie, jak liść mimozy drży i od dotknięcia jego ucieka. Jadwinia, która przywykła była wiek i powagę każdą szanować, mimowolnie przy świecy wpatrzywszy się w twarz pana majora, a raczej na pierwszy dźwięk jego głosu zadrżała i niewytłumaczoną przejęta została obawą i niechęcią ku niemu. Pomimo, że jego wejrzenie ścigało ją, że się przesadzał w grzecznościach, że jej nadskakiwał a około wuja chodził z największą troskliwością, Jadwisia przeczuła w nim jakby nieprzyjaciela... odpowiadała mało, tuliła się do kątka, była roztargnioną i smutną. Sykstus, któremu dokuczyło ubóstwo przy nieograniczonej namiętności i który w majorze mimowoli szanował bogacza, niezmiernie był tem zafrasowany, że jedyna rzecz, którą przyjąć mógł starego wiarusa, świeży uśmiech dzieweczki... niechętnie jakoś wykwitał na jej ustach...
Użył nawet swej powagi, by Jadwisię sprowadzić do stolika i kazał jej usiąść bliżej, w świetle naprzeciw majora, mrucząc aby go bawiła.
Ale pana Dubiszewskiego wcale bawić nie było potrzeba; w doskonałym przyszedł humorze, rozczulo-