Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/14

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Widocznie nie jeden to człowiek ani wiek budował, murowano, zbijano, lepiono, psuto, naprawiano i z tych usiłowań kilkusetletnich wyrósł ul osobliwy, po którym z nicią Aryadny tylko podróżować było można. Nieostrożny przechodzień, który ufny w owe trzy okna od ulicy zapuszczał się na wschody i korytarz z odwagą i zarozumiałością niewierzącego w obłędy człowieka, po kilku chwilach wędrówki spadłszy w dół, podniósłszy się do góry, pokręciwszy się w lewo i prawo, ostatecznie zmuszony był domagać się litości i przewodnika, bo ani nazad zkąd przyszedł, ani tam gdzie iść chciał nie trafił. Niejednemu ta przygoda wcale nieprzyjemną sprawiła niespodziankę, albowiem w domu Matesów (przed kilku laty) niełatwo się było dowołać żywej duszy... Lokatorowie z fortepianami, przywykli do tapetów, odwykli od progów, nielubiący sklepień i okien sali głęboko w murze siedzących, że do nich jak do osobnych pokoików przechodzić potrzeba — wyrzekli się tego domu zupełnie, na dole tradycyjnie mieszkał zawsze jakiś szewc (może od czasów Skuby)... na pierwszym piętrze stary Mates, inaczej zwany panem Sykstusem lub Sykstem... na drugiem jego siostrzenica Jadwisia ze służącą starą i kucharką razem Kunegundą, na strychu kilka gołębi... W głębi domu w zakomurkach i izbach, komorach, komnatach i ciupkach, nie było nikogo, oprócz myszy i czarnego kota, który nad wyplenieniem ich napróżno pracując, utył, zniedołężniał i dał eksterminacyi za wygraną, gdyż panna Kunegunda przez wzgląd na wiek dodała mu młodszego adjutanta... a jemu naznaczyła emeryturę miski kuchennych ochłapów.