Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/123

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— To prawda, rzekł major, ale jakiż jest sposób?
Sposobów we dwóch znaleźli ci panowie z dziesiątek; były wszystkie doskonałe, na nieszczęście potrzebowały też wszystkie współudziału opatrzności, która się do tej zawikłanej sprawy mieszać nie chciała... Sykst zdał potem relacyą majorowi z wczorajszych swych starań, i potrafił przekonać Sylwestrową i jej córkę, że małżeństwo uroczyście przyrzeczone, odroczonym być musiało dla tego samego, iż major je chciał wspaniale obchodzić.
Uściskał Dubiszewski gospodarza, i w zapale wdzięczności ofiarował mu kupioną wczoraj dla niego tabakierkę z miniaturą Augusta III-go, która przynajmniej szambelanowi dworu tego króla służyć musiała. Była srebrna, wyzłacana, pięknej roboty, a portret miniaturowany na porcelanie. Sykst tak się rozczulił, że zapłakał.
— Powiedzże ty mnie, zawołał — dla czego z początku taki dla nas, dla mnie i Jadwisi byłeś twardy.
— Bom był i jest twardy dla wszystkich, odpowiedział major, bo mi się serce otworzyło pierwszy raz w życiu dla tego dziewczęcia i to uczucie zrobiło mnie lepszym, poczciwszym... Począłem kochać i starać się dawnym obyczajem, a skończyłem — dodał ze wstydem — ślamazarnie i jak student!
Zakrył sobie oczy major.
— Sam siebie nie poznaję, rzekł — dotąd rzucałem ludźmi nie wiele ich ceniąc, ta kobieta wzbudziła we mnie pierwsza bezinteresownością swoją, szlachetnością charakteru, poszanowaniem małżeństwa... szacunek i uwielbienie... oto cała tajemnica mój Sykście. —