Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Major.djvu/11

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ta majestatyczna pustka, a w niej jak w muszli perłowej drobne żyjątka, ruszają się handelki groszowe na popiołach cynamonowych ogniska Wierzynka...
Tak wszędzie wczorajsza wielkość pokrajała się na kawałeczki idąc w spadku na maleńkich ludzi, — każdy swoję cząstkę wziął pod pachę i nosi ją z sobą. Ztąd ta duma ludzi, którzy między sobą korowaj. przeszłości pokrajali. W każdym podwórcu tych domów co otaczają rynek, w każdej klatce małej bocznej uliczki, choćby ją malatury kilku pokoleń pokrywały coraz nową koszulą, opadającą w suchych łuskach nazajutrz po świętokradzkiej mazaninie, domacasz się pamiątek niespodzianych a mówiących często więcej niż najwspanialsze monumenta.
Już w progu u bramy przejmuję cię dreszcz na widok tych szachownic światła i cieni pod gotyckiemi łuki, wśród pnących się wschodów, poczepianych ganków i pouwieszanych przybudówek. Gdy z mrokiem oswoją się oczy, ze ścian wychodzą godła, lata, imiona, znaki, zabłysną misterne żelazne okucia, wysuną się odrzwia żłobione z pod grubych wapna pokryw... i hieroglify przeszłości zagadają sfinksowym językiem... Co krok spotka cię niespodzianka malownicza, jakieś żebro wielkoluda kamiennego, które próżno karły nadkosić się starały. A któż opowie tajemnice piwnic i strychów, grubych murów których wnętrzności nikt nie zna i kryjówek których zagadki śmierć wydać nie dopuściła. Czasem runie kawał kamienicy sam, jakby mu się uprzykrzyło dźwigać zbyt długo powierzone skarby i posypią się zbutwiałe papiery... więcej pamiątek niż złota... Codzień ktoś