Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/40

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

co mnie przywykła od dzieciństwa widywać, Amalja, niekiedy to mówi. Szczególne przeznaczenie, chodzić po świecie z trupim pyskiem i ludzi straszyć. To tylko szczęście, że w téj okropnéj twarzy, jest tajemniczy wdzięk i niepojęta władza! Spójrzeniem pociągam razem gdy straszę, kobiety giną za mną!
— Cicho, dość, nie piérwszy to raz już słyszę — Mówiłeś mi że masz pieniądze, chodźmy jeść do staréj.
— Pójdziemy, a która godzina?
— Zapewne blisko piątéj, słońce już się znacznie zniżyło.
Wyszli tak mówiąc z mizernego domku na Antokolu i pociągnęli ku miastu.
Tłumy ludu i wszelkiego stanu osób korzystając z pięknéj pory wieczornéj, przechadzały się za miastem. Kocze, karéty, drążki, leciały w tumanach pyłu na Antokol, do Sapieżyńskiego ogrodu. Piesze pary powracały powoli do domów, rzemieślnicy to byli z żonami, niżsi urzędnicy, ubożsi kancelliści, adwokaci; a na ich twarzach więcéj było wesołości, niż na tych które wyglądały z powozów.
Bulwary jasniały tysiącem różno barwnych