Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/17

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ten wesoły balik dziecinny na twoje imieniny?
— Amaljo! cóż to znowu! Proszę cię, żadnych wspomnień, żadnych — ty wiesz jak mnie one dręczą — Ucieknę!
Oboje zamilkli, po chwili znowu zbliżyli się do siebie w milczeniu. Zimno coraz to mocniéj dojmowało, rosa jesienna chłodna padała, wiatr dął mocny.
— Ach, jak zimno! zawołała mimowolnie Amalja.
— Weźże teraz mój płaszcz!
— O! za nic!
— Proszę cię, proszę cię na kolanach! — mnie ciepło, ja go nie chcę, nie potrzebuję, ja go rzucę, jeśli ty nie weźmiesz; proszę cię.
— Nie, nie, to napróżno! Przyszłam tu dzielić twoje cierpienia, ale nie pomnażać, za nic, za nic!
— Cha! cha! zabrzmiał głos P. Karola, to ty myślisz, że ja cierpię? Broń Boże! czegoż mi brak? nie jestemże szczęśliwy, tak jak tylko być mogę! Co mi tam zimno, mam surdut ciepły! A na jutrzejsze szczęście dnia, po dzisiejszém szczęściu nocy, mam jeszcze