Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/144

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Gustaw blady, zgrzytając zębami od gniewu, pobiegł ją ratować, rzucając okropny wzrok na brata. — On zaś palił cygaro spokojnie i dopiéro skończywszy je, splunąwszy, rzucił w kąt niedogarek, zadeptał nogą i odezwał się w te słowa, kładnąc parę pistoletów na stoliku.
— No! ocuć się Hermusiu i posłuchaj.
— A! a! krzyknęła przychodząc do przytomności pani młoda, wypchnijcie go, wypchnijcie, nie wytrzymam. Chce mi męża zabić! Chodź mężulku! chodź do mnie! jeśli ten niezbożnik myśli cię zabić, niech do nas razem strzela, ja ciebie nie puszczę!
— A! na honor, to heroicznie! poświęcenia takiego w kobiécie nigdy jeszcze nie widziałem. Bardzo pięknie: bardzo przykładnie, warto wydrukować: zawołał Karol polegając od śmiéchu. Jeśli już tak go kochasz, przebaczam wiarołomnemu bratu, jedynie dla tego, że widzę iż się w nim ta stara baba zakochała do szaleństwa, jak gdyby nigdy nic lepszego nie widziała!
— Stara baba! ach, cóż to za język piekielny! dwudziesty piérwszy rok!