Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Da, ja to wiém i bardzo! Nieraz u Bernardynów póki xiądz wyjdzie ze mszą świętą, to tak czekając, Boże odpuść, ale to na twoją chwałę, aż trochę złości biorą.
— Otoż, kiedy tak czujesz jak ciężkie jest oczekiwanie, przyśpiesz droga Hermusiu, chwilę ślubu.
— Nu, dobrze! niechaj tak! A kto da na zapowiedzi, czy ty, czy ja? — Może ty mój lubeńku?
— Ja, nie dam, bo niémam ani grosza.
— Otoż to jedna biéda nasza, że ty goluteńki, mój drogi, a to nie wiem jak tu i pójść za ciebie, kiedy ty taki goły Z czego my będziemy żyli? Mąż, potrzeba żeby miał fortunę.
— A i ja też będę miał, teraz tylko niémam, ale pewnie mieć będę i wielką, odpowiedział z przekonaniem Gustaw. Naprzód, po stryju, który ma prawda dwuch synów, ale bardzo słabego zdrowia, jak ci dwaj synowie umrą, co niezawodnie nastąpi, spada na mnie fortuna znaczna.
— Jakże wielka?
— Kilka miljonów.