Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czém, nie dąsaj się, kiedy nie, to nie. A to wszyscy mężczyźni tak, fi, dalbóg. No i cóżeż?
— Ja, ograniczony? ja, co zasiadam, co sądzę, co dekreta piérwszy po JW. Prezydencie podpisuję.
— Aba, i dekreta piszecie? Jezu Chryste! to chyba w Izbie Skarbowéj?
— A Asińdźce widać ta Izba Skarbowa w głowie stanęła, że jéj ani wybić. Facećje! Ale wracam do rzeczy, niechże się Pani strzeże tego zwodziciela.
— A, wszelako bardzo jestem Jemu wdzięczna za ostrzeżenie, ile, że mogłabym była, czasem niewiedzący o niczém, i zakochać się w nim; a tak na Jegomościne słowo będę jak od ognia uciekać.
— Bo, pozwolisz, mówił daléj Sędzia, pozwolisz Asińdźka wystawić sobie.
— Otoż masz! sfixował czy co? Proszęż mi tego nie gadać, bo dalbóg ucieknę.
— No to już ja sam pójdę lepiéj, rzekł Sędzia czérwony od téj rozmowy, bo widzę, że nie dójdę tu ładu. Proszę pamiętać na ostrzeżenie moje i bądź Pani zdrowa.
— Do nóg upadam; cicho Amur! wdzięczna