Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pan Karol.djvu/110

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

celu chciałem ją pocałować, ale jak nie wrzasnęła. A! niech cię milljony djabłów porwą! Wbiegła stara szkulepa służąca z kijem, pies, kot, wszyscy na mnie razem, myślałem, że mnie tam męczeńska śmierć za grzechy czeka, a przynajmniéj kalectwo, ale jakoś za łaską Bożą, wyszedłem na sucho z tarapaty. No — na jutro Gustawie. Daj mi cygaro, moje żadne ciągnąć nie chce. Bodaj piorun kupców i fabrykantów popalił!