Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/93

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rozczarowania, chłodu, prawie rozpaczy. Z twojej rozmowy, mój młody przyjacielu, tchnął na mnie pierwszy powiew religijnych uczuć, pierwszy raz usłyszałam człowieka wierzącego w szczęście, nie lękającego się przyszłości, obowiązki przenoszącego szlachetnie nad wszystko, i w życie zapatrującego się poważnie, uroczyście. Dotąd przywykłam za fraszkę mieć wszystko. Nie pochlebiaj sobie, nie uczułam dla pana miłości; aleś mnie tchem swoich myśli odświeżył, uszlachetnił... Nie kocham cię — powtórzyła z przyciskiem — nie kocham — mówiła boleśnie — nie, nie. W dowód szacunku zostawiam ci to wyznanie, którem się żaden twego wieku człowiek pochlubić nie może... Bądź zdrów, bądź pan zdrów, i nie sądź biednej kobiety surowo.
Gdy to mówiła, oczy jej zaszły łzami, powstała żywo i wyszła.
Nie wiedziałem jeszcze co począć z sobą, gdy wchodząca sługa oznajmiła mi, że pani jej przeprasza, iż mnie pożegnać nie może. Musiałem odejść. Wyznam ci matuniu, żem był wzruszony i długo, długo uspokoić się nie mogłem. Chciałem zobaczyć ją jeszcze, mówić, pocieszyć... Bóg wie, najdziksze myśli krążyły mi po głowie.
Późno w noc wracając do siebie, znalazłem przyniesione tam pudełeczko. W niem piękny złoty krucyfiks z Chrystusem z kości słoniowej i pierścionek z trzema emblematycznemi kamykami: wiary, nadziei i miłości. Na kartce jej ręką dopisana data i te słowa:
— Z życzeniem szczęścia, z prośbą o pamięć.
Nazajutrz rano pobiegłem, ale już jej nie było; w dziedzińcu świeże kół ślady, okna otwarte w poko-