Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/49

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zawiniątko leżące na kolanach, ukrywała w niem łzy swoje.
— Co ci to Janowa? — powtórzył Wrzosek. — Ona nie umiała odpowiedzieć jeszcze.
— Musiało jej dziecię umrzeć! — szepnąłem cicho. — Chodźmy, są boleści które szanować należy, o które pytać się nawet nie godzi. Złożyliśmy jałmużnę na kolanach wdowy, która zdawała się jej nawet nie widzieć i zadumani odeszliśmy w ponurem milczeniu. Po niejakiej chwili rzekł żegnając mnie stary.
— Widzisz mości panie, że się na coś zgodzić możemy... na to, że cierpiącym ulgę przynosić należy, że to jest słodkim i pierwszym obowiązkiem, pomyśl o tem.





4. Maja.

Myślałem nad słowami pana Wrzoska.
Zgadzamy się na jedno... Na cnotę, na obowiązki, jednem słowem na moralność chrześcjańską, czemuż się wreszcie tak szeroko rozchodzim? Mielibyśmy przesadzać oba? miałażby prawda być w pośrodku nas?
Nie... prawda jest ze mną. Wszelkie przeczenie i niewiara jest i musi być fałszem; one reprezentują ciemności w świecie moralnym, które są tylko odjęciem światła... Pan Wrzosek widzi świat w stosunku ciągłym do swego Ja, do siebie; nigdy nań nie spojrzał z wyższego, całość ogarniającego punktu, z którego indywidua nikną, ogół powstaje. Aby świat pojąć i pokochać, trzeba nań spojrzeć z wysokości, zkąd wzrok płonących chat, ani wywróconych miast, ani kośćmi zasłanych pobojowisk krwawych nie dojrzy, tylko piętrzące się góry,