Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nigdy się nie pokłócim doprawdy. Na próbkę dam ci naszą dzisiejszą rozmowę poranną.
Wiesz jak nasz pan Tadeusz zwykle wchodzi, gdyby się był uczył z komedji le Bourru bienfaisant, nie umiałby lepiej udawać srogo zgniewanego, poburzonego, rozdąsanego; laska na ramieniu, kapelusz na oczach, wzrok obwisły brwiami i spuszczony w dół, usta jakby nabrzmiałe.... Otwiera drzwi i już burczy, gderze za rzecz każdą, wszystko mu się niepodoba... Tak właśnie wszedł dzisiaj rano i zastał mnie nad książką, na kanapie z podwinionemi nogami, w postawie zdeterminowanego na próżnowanie człowieka. Trzeba wiedzieć, że mi żadna moja lekcja nie przypadała z rana: mogłem więc sumiennie przedumać ranek nad książką.
— Nie ubrany waść! nie ubrany! wyleguje się dotąd! — zawołał we drzwiach. — Złapałem waści na uczynku... Matka tam myśli, że schniesz nad lekcjami, aby z drogiego czasu korzystać, a tu jegomość probuje sił na słodkiem far niente.
Uśmiechnąłem się na to.
— Śmiej się waść, śmiej — rzekł siadając na krzesełku naprzeciw mnie — a ja do matuni napiszę.
— Dobry mój przyjacielu — odezwałem się — cóż tak bardzo przewiniłem? Lekcji dziś nie mam zrana, wczoraj do późna przechadzałem się.
— Otóż to! — rzekł — otóż to! Źle żem się przechadzał! — I pogroził mi palcem.
— Dla czego?
— Bo przechadzka jest to tylko inny sposób próżnowania.
— A! mój drogi przyjacielu, chciałżebyś bym jak