Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/306

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Idziesz za mąż? — spytałem.
— Ja? nigdy! — odparła oburzona. — Drogoby to było okupywać jedno cierpienie drugiem większem jeszcze. Powiedz mi, powiedz, jak żyjesz; jak znośne ci życie?
— Nie mam tajemnic, patrz i sądź.
— O! szczęśliwszy, stokroć szczęśliwszy jesteś odemnie! Nie mam familji, nie mam nikogo.
— Od ciebie zależy mieć ją.
— Nielitościwy jesteś. Wielkie musiało być cierpienie, kiedy mnie tu przygnało, gdziem nie powinna być nigdy.
Spuściła głowę, szliśmy w milczeniu.
— Probowałaś modlitwy? — spytałem.
Nie odpowiedziała mi na to.
W tem spotkaliśmy się z Cesią, która z uśmiechem wesołym, wiodąc Adasia za rękę, szła przeciw nas. Ona ani się domyślała, co się działo z nami; swobodnie pokazywała nam zerwany w polu kłos pszenny niezmiernej wysokości i kazała się nad jego olbrzymim wzrostem unosić.
— Chodźcie na poziomki! — mówiła — herbata stygnie.
Iza spojrzała na nią, uśmiechnęła się przymuszenie i poszła.
Nieraz nie przyjdzie nam na myśl depcząc robaka, co się wykłuł z ziemi, że śmierć zadajem; a ile takich razów moralnych w słowach naszych, co lecą nie wiedząc że zabić mogą.
Wieczór był długi i ciężki do przebycia. Iza zamyślona milczała, Cesia napróżno usiłowała ją dziecięciem swem, jego zabawami i różnem opowiadaniem rozerwać.
Potrzeba mi całej mojej odwagi, całej siły jaką mam; oddalę ją ztąd. Razem być nie możemy. Gdybym