Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/295

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

A ona? Ona! Dla czegoż pozostała tu dłużej, dla czego długie godziny zapomina się ze mną, chce jechać i odkłada, smutna i wesoła na przemiany? Nie wiem, nie chcę wiedzieć. Moje przywiązanie braterskie dla Cesi wywołuje uśmiech na jej usta. Byliśmy sami nie dawno.
— Powiedz mi pan, — spytała szydersko, — jak to do tego przyszło, żeś się z Cesią ożenił. Wasze ożenienie wygląda całkiem na staroświeckie, dawne, ułożone familijnie. Kochacie się, ale powiem wam szczerze, nic waszej miłości zrozumieć nie mogę.
— Jak to? — spytałem rumieniąc się.
— Pan jesteś poważny, rozważny i chłodny. Cesia wyrachowanie czuła; oboje bez zapału, entuzjazmu, nawet w pierwszych chwilach.
— Zdaje mi się, — odpowiedziałem, — że Bóg tylko o sercach i przywiązaniu sądzić może; a im się co mniej objawia, tem silniej jest wewnątrz siebie, w sobie.
Poczęła obrywać różę, którą trzymała w ręku i dodała szydersko znowu:
— Będziesz się gniewał, — rzekła, — lepiej nie powiem co myślę.
— Nie posądzaj mnie pani przynajmniej o rachubę, — rzekłem, — do tej nigdy w życiu skłonności nie miałem. — Zamilkliśmy, ale zacięte usta i osłonione wejrzenie które rzuciła na mnie, okazały żem może odgadł jej przypuszczenie dziwne i niesprawiedliwe.
Odtąd jesteśmy coraz gorzej z sobą. Czemuż widząc co ja widzę, przeczuwając wzrost tego co już egzystuje, nie oddali się?
Jestem na żarzących węglach; a kiedy Cesia pyta mnie wieczorem, co się ze mną dzieje, dla czegom