Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/270

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Śmiejecie się ze starego naszego świata, a co gorsza wzdrygacie się z ohydą na to, czego w nim pojąć nie możecie, na dawne narzucane i układane małżeństwa. Były przecie w ogólności lepsze pożycia, starzały się stada w zgodzie, choć ich nie kojarzyła miłość, ale rozważny dobór rodziców. Nie myślcie, aby tam zawsze grosz i rachuba pieniężna były na pierwszem miejscu; ród, pobożne wychowanie, przykład domowy, stosunki familijne, więcej łączyły ludzi, niż wszelkie posagi i rachunki na fortunę.
A i ów grosz, którym udajecie, że gardzicie tak bardzo, panowie młodzi; grosz, bez którego wszakże obejść się nie umiecie, wart coś. On jakoś reprezentuje pracę, zasługę. Nie mówię o wydartym, bo male parta do czarta, jak wiesz; a na te nikt się nie połakomi. Ale grosz poczciwie zapracowany, czemuby smakować nie miał? Nie chcesz go dla siebie? Staraj się o niego, byś nim drugim mógł być użytecznym.
Potem prawił mi wiele o przymiotach żony i rozśmieszył, bo wyraźnie, zda się, malował mi Cesię, jako ideał małżonki. Powiedziałem mu to.
— Ba! nie zapieram się wcale — odparł — że życzyłbym ci, jeśli nie ją, to jej podobną. O Cesi nie myślałem, bo wątpię, czyby to do skutku przyjść mogło.
— Dla czego? — spytałem ubodnięty.
— Naprzód, że podkomorzy ceni grosz, a tyś za ubogi dla jego córki; powtóre, żeś krewny bliski. Gdybym miał syna — westchnął biedny na wspomnienie straty — o! na kolanach prosiłbym dla niego o Cesię. Ale nie mówmy o tem.
Wieczorem wywiodłem go na przechadzkę. Cudny był wieczór! Trzeba malarza, aby to niebo tylu świe-