Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/233

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

zakałę klasy, do której ma się wcielić; jenjusz drzemiący snami młodości, nieznający siebie, egoizm puszczający swe pierwsze kolce i poczciwe warzywo co ma żywić bogatych i ubogich. Tymczasem wszystko to jeszcze zielone, bujne i podobne do siebie, a ci co sądzą opacznie, często najwięcej wróżą po pokrzywie, z której smaczna za młodu zielenina, a na starość chwast nieużyteczny. Najpiękniejsze tymczasem kwiaty wyglądają na paskudne zielsko, najpożyteczniejsze rośliny zdają się czekać piełaczki. Wśród młodzieży jest już w zarodzie wszystko, co ma przyszłego pokolenia społeczność sformować; już są ludzie in nuce, co tylko do zupełnego rozwinienia na złe lub dobre potrzebują czasu, słońca, pożywnej rosy i czułej ogrodnika ręki. Ale jak w rozsadniku, nim jedne rośliny wystrzelą wysoko, nim drugie rozścielą się po ziemi, nim trzecie wić się zaczną po sąsiednich drzewach, wszystko wschodzi na pozór jednakowo i zielenieje zielonością jednej wiosny, młodości, życia. Są jednak wyjątki, niektóre organizacje tak ekscentryczne, tak dziwne, że się objawiają przedwcześnie, bez pory i wyróżniają zaraz z ogółu. Są to bujne osty kolące już za młodu, lub cudnie wdzięczne kwiaty prześcigające wcześnie wszystko co je otacza.
Nie pamiętam, żeby mnie który z moich towarzyszów tak bardzo zastanowił, tak silne na mnie uczynił wrażenie, jak Marceli Z. I nie dziw; ci co go tylko na ulicy widzieli, nie znając wcale, już nań z pewnym przestrachem i ciekawością, zatrzymując się na widok jego, poglądali. Cóż dopiero ci, co go znali z bliska? Marceli, syn ubogich rodziców, od kilku lat sierota, utrzymujący się z niewielkiego pozostałego mu po nich funduszu, wyglądał z powierzchowności na to czem był.