Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/202

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

każdem jej werzeniem Adam cały się płomienił, wstrząsał i nim sztuka skończyła, nieszczęśliwy całkiem postradał głowę.
Ruszano się do wyjścia, on poskoczył, przebił się przez ściśniony tłum, stanął u drzwi, czatował, aby ją widzieć raz jeszcze. Oczy ich znowu się spotkały, ale wejrzenie nie nagrodziło Adamowi boleści, jaką uczuł widząc tę kobietę otoczoną rojem młodzieży, uśmiechającą się do niej, mówiącą głośno, odwracającą się to tam to ówdzie, szafującą sobą dla wszystkich. Smutny powrócił do siebie i padł na łóżko w swej izdebce. Miał się przygotować na jutrzejszą próbę, nie potrafił. Spuścił się na to co już umiał, zaczął marzyć i zasnął.
Przebudzenie było zgryzotą, niesmakiem, wstydem dla niego, przypomniał sobie wczoraj i zarumienił się, zaczął czynić wyrzuty i gwałtem wrócił do nauki. Ale nie z dawną swobodą umysłu, zapałem; rozdwoiły się myśli, chęci, nauka nie szła do głowy. Niepodobna szczegółowie opisać postępów namiętności i zmian biednego Adama; powolnie przyszedł do zupełnego zaniedbania się. Wymawiając się sam przed sobą, poprawę odkładając na jutro, stał się innym cale człowiekiem; zaczął dniami całemi przechadzać się pod oknami Pauliny, biegać, szukając jej, do kościołów, na przechadzki, na teatr. A ona? nie zgromiła go wejrzeniem, nie zraziła obojętnością, nie odepchnęła; owszem rzucała nań swoje najsłodsze spojrzenia, czasem przelotnym witała uśmiechem, czasem pokazywała mu się w oknie, a śmiała się w duszy z biedaka, któremu zawracała do ostatka głowę. On nie widział, jak go nadbiegającego wieczorem pod okna, wskazywała szydząc palcem przyjaciółce, gościom, jak wyśmiewała chód jego, spojrzenie, miny, jak