Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/20

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

tłumy, ale w Sapieżyńskim ogrodzie było pusto. Stare fontanny, co biły może w oczy bohaterom olkienickich bojów, lub smutnym ich następcom, teraz... milczały. Dwie czy trzy pary, milczące jak one, przesuwały się między drzewy, wpół dopiero liściem okrytemi. Usiadłem na ławce i wpatrywałem się w blaski zachodzącego słońca. Z za pokrzyżowanych gałęzi i gałązek drzew rumieniło się niebo złotemi poprzecinane pasami. Ku górze łony złociste, różowe, lila, zlewały się niepostrzeżenie, cudnie w blady lazur, a dalej ciemne szafiry... Ten widok powszedni, na który już nikt nie pogląda, który nikogo nie zastanawia, jak wszakże uroczy, jak wspaniały. Cóż kiedy powszedni? Człowiek nawykł do niego, jak do wszystkiego, co go otacza i zimny nań. Musiałem się wydać śmieszny przechodzącym, gdy z otwartemi usty, jakbym się dopiero na świat narodził, z zachwytem wlepiałem oczy w zjawisko tak pospolite. Niektórzy przechodnie, sądząc zapewne, żem na niebie coś niepospolitego i dziwnego upatrzył, drugi księżyc, lub kometę; zwrócili także oczy na zachód, patrzali ze mną i ruszywszy ramiony, odeszli.
Są ludzie, którym jak dzieciom ciągle coś nowego potrzeba, aby ich uwagę ospałą zwrócić i na chwilkę przynajmniej zatrzymać.
Anim spostrzegł, jak dwie osoby usiadły przy mnie na ławce. Gasnące blaski zachodnie całego mnie zajmowały; pełzły chmury i smutne na mnie wrażenie czyniły; bom się pytał w duszy siebie, czy nie wszystko tak pełznie na świecie? czy nie tak pełzną blaski młodości z serca? czy nie tak gasną jasne marzenia dni ludzkiej wiosny? Przed chwilą zaogniony różowo obłok stawał się siwy, zimny, ciemny; stopniowo z złocistych