Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/187

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Czyż już?
— Pani Emma dotąd się nie nauczyła pojmować życia jak ja! A wiesz, że dla szczęścia w małżeństwie potrzeba koniecznie jednostajności gustów? Staraj się więc o to.
— Gdybymże ja zażądała, abyś się do moich przystosował.
— Nie możesz mi wymawiać, bym tego nie uczynił. Musimy oboje, jak dwaj woźnice w wielkim śniegu, po trochu każdy z drogi sobie ustąpić. Ja przecie nawykam do muzyki.
— Jakto? — przerwałem, — nawykasz pan?
— Chciałżebyś pan żebym ją lubił?
— Jak można nie lubić, nie przepadać za nią! — spytałem znowu.
— Serjo? Muzyka a skrzypienie drzwiami równe czyni na mnie wrażenie. Jest to nieprzyjemny pisk lub hałas, nic więcej.
Po objedzie nie daje spokojnie trawić, przy jedzeniu nie dozwala nasycić się przyjemnością, sen rozbija; i chcesz pan żebym ją za to kochał?
— Więc pan nawet nie umiesz marzyć przy muzyce?
— A! nie rozumiem marzenia, chyba przy kieliszku Marascino po dobrym objedzie.
— Mówiłam panu że epikurejczyk.
— Szczycę się tem; bo pewien jestem, że pojąłem życie, jak się jedynie pojmować powinno. C’est la seule bonne manière.
— Chodźmy do fortepjanu, — odezwała się wzruszywszy lekko ramionami Emma.
— Dajże nam przecie skończyć kieliszek.
— A! prawda! nie uważałam.