Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/186

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zadzwonił; wszedł wymuskany sługa.
— Podaj Caballeros.
W milczeniu posłusznem wyszedł cicho stąpając po dywanie służący i zjawił się natychmiast z pudełkiem cygarów w jednem ręku, z zapaloną spirytusową lampką i lontem w drugim.
Jasieńko szeptał coś nachylonemu do niego. Pani Emmy nie było. Podano wkrótce wina na tacy srebrnej. Skosztował, spojrzał przeciw światła, powąchał.
— Butelka nie musiała być dobrze zakorkowana, przynieś inną, — rzekł. — Nie ma bukietu. Chciałem pana poczęstować wybornym starym Johannisberger, ale to choć nie zepsute, nie ma zapachu wcale. Tymczasem zapach nadaje winu nową i nieporównaną zasługę. Nim przemawia ono do dwóch zmysłów razem. Co więcej, zapach jest rękojmią smaku, dwa bowiem te wrażenia chodzą z sobą nierozdzielnie. W katarze tracimy smak także.
Uśmiechałem się mimowoli, ta naiwna a serjo rozprawa wydawała mi się czemś osobliwszem i zupełnie nowem. Nie pojmowałem, aby tak głęboko przemyślać można o jadle i napoju.
Podano drugą butelkę, ale w tej Jasieńko sam opatrzył korek.
— Podaj także Chester; prędko tam może być kolacja?
— Tak prawie jak gotowa.
— I mój szczupak? Spytaj o niego.
Zostaliśmy się sami; Emma weszła nareszcie; ale chwilowa chmurka, która przesunęła się była po jej czole, już znikła.
Spojrzała na butelkę i śmiejąc się zawołała: