Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

je tak swobodny, wesół i pełen złudzeń, co mi sercem do głowy biły; powitałem rzeczywistością szczęśliwą, nadziejami żywemi; żegnam znowu w żałobie po jednej, po wielkiej nadziei... szczęścia. A jak znowu powitam te miejsca?
Wszystko tu jak było wczoraj, nawet wedle słów tęsknych Karpińskiego, nie pochyliło się znacznie ku starości. Dom, drzewa, wody, trwają jakby jedna tylko noc przedzieliła pożegnanie od przywitania. Ławka pod kasztanem tylko się głębiej zasunęła w ziemię trochę, i jeszcze na niej znać daty wycięte studencką ręką. A na mojej-że duszy znać-li ręką matki pobożnej zapisane prawdy święte, prawdy wielkie, co ze mną umrzeć powinny?
O! zatarły się nieco; ale są jeszcze.





4. Września.

Jesteśmy już daleko od domu. Pożegnałem cię znowu ze łzami dobra, najlepsza matko, i pamiętać będę twoje słowa na odjezdnem, któremi chciałaś mnie pocieszyć.
Niech ci Bóg błogosławi, żal mi cię, że cierpisz; ale nigdy więcej, nawet radą nie przyczynię się do cierpienia twego. Kieruj się jak cię serce natchnie, a pamiętaj o mnie; ja cię zawsze równo kocham i będę kochać. Będę kochać i tę, którą wybierzesz.
Bądź spokojna, nie uczynię już wyboru. Wszystko skończone. Jak wywołany cień, ukazała się postać anielska i znikła; drugi raz żadne ją nie wskrzesi zaklęcie.
Nie zapomnę nigdy waszego pożegnania, poczciwi starzy przyjaciele moi, coście się zebrali na ganek, aby mnie raz jeszcze uściskać ze łzami i oczyma przepro-