Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/128

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

moją intencję wprawione; Dulewski pamiętał, aby mi ujeździć wierzchowca; strzelec zapowiada nieporównane polowanie, bo wszystkie knieje od mego wyjazdu nie tknięte.
Mój Boże, jakże ludzi nie kochać? Jeśli w nich wiele jest zła, ileż więcej za to uczuć poczciwych i szlachetnych.
Do późnej nocy musiałem opowiadać matce, bo nienasycona była szczegółów! Odprawiła mnie całując w czoło, do mego dawnego pokoiku... Z jakiem-że uczuciem powitałem moje stare mieszkanie.
Możnaż się dziwować przywiązaniu do żywych istot, gdy martwe miejsca nawet wywołują z serca uczucie ku sobie. Wiem, że z wzruszeniem przestąpiłem próg izdebki. Zastałem ją nieruszoną, i tak przygotowaną, świeżą, jakbym wczoraj odjechał. Dobra matka moja, powiada Fabjan, niemal co dzień chodziła i porządkowała.
Wszystkie moje znajome książki na półeczce, nawet ich kurz nie przysuł; Chrystusów wizerunek nad łóżkiem, też same na ścianach obrazki, strzelba moja w pokrowcu, moje biórko stare, nawet w puharze staroświeckim kwiaty, które lubię, rodzone braciszki przyjaciół mojego dzieciństwa.
Pożegnawszy Fabjana, który się zabierał całą noc rozpowiadać mi, jak mu pszczoły odpadały, jak stary gniady źrebiec zdechł i pszenica wymokła... siadłem pisać do Marji. Sen mnie nie brał, dumałem jak rozkoszneby życie być mogło nam dwojgu przy matce... Wyszedłem na ogród powitać się z drzewami, księżyc właśnie wschodził nad szerokiemi ługi, z których sine pary powstawały jak morze... Stare jodły, klony i kasztany szumiały spokojnie, powoli. Szedłem na ławkę