Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/115

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wierz nigdy uczuciu co się płomienisto objawia. Płomienie te są zewnątrz, nie ma ich w sercu; kto głęboko czuje, ten westchnąć i zapłakać tylko umie.
I ciągle mi powtarzała jeszcze, że ma jakieś smutne przeczucia. Cały jestem tem przejęty, głowa mi się kręci, ucieka i moja spokojność. Chodziłem późno w noc pod bulwar i siedziałem z godzinę, słowik śpiewał w ich ogródku, może i ona go słuchała.
Biedny sowietnik przyszedł jakby tajemnie uwiadomiony także, ale właśnie w kilka minut po jej wyjściu. Musiałem grać z nim wista...





10. Czerwca.

Dnie lecą, ani ich zatrzymać? A są przecie ludzie co się na nieznośną długość czasu skarżą? Historycznie pewien jestem egzystencji tych ludzi, ale racjonalnie pojąć ich i wytłumaczyć sobie nie mogę. Cierpienie! męka! przedłużają czas nieznośnie. Lecz cierpienia wielkie prędko się kończą, kończą śmiercią. Boleść mniejsza da się odegnać pracą.
Witaj mi wielka, niepojęta ideo pracy!
Począwszy od Byronowskiego Kaina, wszyscy narzekają na pracę; ale Bóg co w biblji przeklął rodzaj ludzki skazując go na nią, przeklinał ojcowskiem sercem; kara Jego była razem pociechą. Kto się skarzy na pracę, ten życia nie pojął; ona jest wielką dźwignią, którą się i porusza wszystko. Umysł nie spi nigdy. Biada tym, co jak kamienie bezwładne spoczynku potrzebują, bo spoczynek to śmierć, a praca... to życie.
Nasze bezsenne noce spędzone w przygotowaniach do