Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętniki nieznajomego.djvu/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

To mówiąc, usiadł, wziął Harnę faworytę swoją pudlicę na kolana i tak zaczął:
— Co ci się to śni? myślisz się żenić?
— Nie dziś zapewne ani jutro, ale myślę i czuję się obowiązanym.
Stary porwał się, aż Harna upadła i nie wiedząc co się z nią stało, przeraźliwie szczekać poczęła. Mimo wzruszenia widząc niepokój starego, musiałem się uśmiechnąć.
— Do licha, mocipanie, miałżem się na waszeci zawieść! toby było niegodnie! Jesteś, spodziewam się, człowiek uczciwy; są krzywdy, których nic nie zagładza, nawet ślub mocipanie!
— Zmiłuj się, mój przyjacielu! nie zachodź myślą tak daleko. Czuję się obowiązanym, bo ją kocham, bo sądzę, że i ona mnie kocha.
— Boś ją w rękę pocałował? — dodał stary — hę?
— Nic więcej, daję słowo.
— Harna, pójdź sam tu, jestem spokojny... Nastraszyłeś mnie wać niepospolicie... Myślisz się tedy żenić?
— Chcę i nie widzę nic nad to, dla mojego szczęścia lepszego.
— Zaprawdę! śliczne! śliczne zakończenie życia, ledwie dwudziestu lat doszedłszy, ożenić się, siąść w domu i finis. Cóż to będzie z tą wychwaloną w ustach waści nauką, z tą pożądaną sławą, z błogosławieństwy ludzkości, których pożądałeś? Ha? Zaprawdę! wyborne słupy Herkulesa! A wiesz-że waćpan co to znaczy w jego wieku ożenić się, osiąść na wsi i uszczęśliwić się. Ja waćpanu powiem: to znaczy miesiąc szczęścia, rok marzeń, dwa lata znośnego bytu, w trzecim niechybne znużenie, oziębienie, nie daj Boże spór i nie wiem już