Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/83

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie miałem czasu ani się przypatrzyć ani rozmówić.
— To znaczy, nie bardzo!
— Owszem, piękna jest wielce i oryginalną ma piękność, ale nad wiek poważna i surowa...
— Gdzie tam! rozśmiał się Stefan — to taka na nią przyszła chwila... trzpiot jak dziecko...
Na kawę wyszliśmy na ogromny balkon, z salonu wychodzący na ogród i staw. Tam zastaliśmy i pannę i staruszkę, kawa w filiżankach tureckich bardzo ładnych, to mi się podobało...
Arja zaczęła mnie rozpytywać o moje strony, stosunki, rodzinę i pobudki podróży. Zdawała się to czynić przez miłosierdzie i grzeczność nademną; niechciałem okazać, że mnie jej chłód obchodził i począłem żywo opowiadać o sobie, o mamie, o stosunkach naszych... i o tym wielkim świecie, którego ona nie zdaje się mieć wyobrażenia...
— Państwo tu żyją bardzo samotnie! zapytałem w końcu.
— Mnie się to czuć nie daje — odpowiedziała — jam nawykła do tego...
— Jakież są pani zatrudnienia?
Zdziwiło ją pytanie.
— Zwykłe bardzo — muzyka, którą lubię, przechadzka, trochę książek, jakaś robótka...