Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Mało ją znam... park i kilka mil koło... kraj dosyć piękny ale dość smutny...
— Pani Wiedeń i okolice wydały się wdzięczniejszemi...
— O Wiedeń! ja w Wiedniu nie tak byłam długo.
— A dawniej? spytałem.
Uśmiechnęła się zimno. — O! dawniej podróżowałam z ojcem wiele i widziałam krajów najrozmaitszych tyle... że wolno mi być trudną....
— Ale tam, gdzie się ma żyć, trzeba się w końcu przywiązać...
— To samo z siebie przychodzi! odpowiedziała.
W ogóle robiła mi wrażenie osobliwsze, jakby sprzeczności postaci z mową, jakby połączenia jakichś dwóch żywiołów, niegodzących się z sobą. Twarzyczka dziecinna, a chłód stary...
Nie patrząc się na nią, a słuchając jej, można ją sobie było wyobrażać nie równie starszą — patrząc na nią, gdy milczała, domyśleć się należało naiwnego, bojaźliwego dziewczęcia... Nic a nic ją goście nie zdawali się obchodzić... Ze Stefana śmiała się i żartowała z wyższością jakąś, jakby się litowała nad nim... Prawie czułem się tem obrażonym.
Dano do stołu. Dostało mi się Arją prowadzić. — Podała mi rękę obojętnie, — z powagą gospodyni