Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/31

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Hawryłowicz mnie zmięszał niepospolicie, wziąwszy na bok.
— No hrabio — odezwał się — cóż mówisz o naszem towarzystwie — jak ci się ono wydaje?
Musiałem chwalić — nie wynurzając się przed nim bardzo.
— Średni stan u nas się wyrabia — rzekł — emancypuje i dopomina praw swoich. Wy, panowie, arystokracja — zostaniecie na swem stanowisku, ale szlachtę licho weźmie, a my ją chyba zastąpiemy. Straciła inteligencją, instynkt, majątki, ziemia im się z pod stóp wyśliznęła... nie uratuje się...
Zmilczałem.
— Ze szlachtą myśmy w antagonizmie, dodał Hawryłowicz, z wami w przymierzu, myśmy sobie wzajem potrzebni.
— Ja nie jestem politykiem wcale — odpowiedziałem mu — i kwestję tego rodzaju na dojrzalsze lata odkładam... Młodym się czuję i chcę życia użyć...
Spojrzał mi w oczy niedowierzająco i na tem się rozmowa skończyła.
Pani Hawryłowiczowa bardzo mnie gościnnie zapraszała, abym bywał w ich domu.
Hrabina Marja znowu mnie przysłała prosić jutro na obiad. Wymówić się ani chcę, ani mogę.