Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/232

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

i rzuciła go opodal z dziecinną swawolą — Popola za to nowem pocałowaniem rąk podziękował.
Mnie gwałtem zawołał do stolika Nabob, abym zabrał moje pieniądze.
— Ale niema nic pilnego! zawołałem.
— Przepraszam — bo ja na przegrane pieniądze patrzeć nie lubię — odparł gospodarz.
Musiałem być posłuszny.
Stefan przystąpił do mnie.
— Prawda, szepnął mi, wygrałeś sobie psim swędem szlachecką fortunkę, szczęśliwy człecze, ale pannie — daj za wygranę — widzę, że ją ten Włoch weźmie. Nie ma się co łudzić — myślałem, że nie przyjedzie... Teraz, już po nadziejach.
Łatwo mi to było dostrzedz samemu. — Ale tak jak przy karcianej przegranej nie lubię pokazywać złego humoru, tak i w matrymonialnej sprawie nie rad byłem wydać się z wrażeniem doznanem. Musiałem się trzymać tak jakoś, aby znowu niepomiernej wesołości nie zdradzić, któraby na karb wygranej poszła...
Dotrwałem tak w stanie pośrednim, dobrawszy sobie pewien ton apatyczny... do wieczerzy, a po niej pożegnaliśmy gospodarzy i ruszyli do Lwowa. Przez tych kilka godzin mogłem się najdowodniej przeko-