Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/213

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Bo ztamtąd — odparłem, przywozi się wykształcony smak — i ta cywilizacja, której nam braknie...
Wanda westchnęła, i znajdując mnie zapewne niepoprawnym, zamilkła. Jakkolwiek bądź, sądzę, że moja rozmowa z nią da jej do myślenia, że samo porównanie jej z tem, co codziennie z ust jakiś nieokrzesanych swych literatów słyszy, będzie dla niej skazówką — nie bez korzyści.
Musi pomyśleć — a, jeźli ma czucie, wybrać to co jest wyższem i doskonalszem. Nie pochlebiam sobie jednak, abym wpływem moim prędko mógł podziałać — zbyt już przesiąkła temi ludźmi i ich pojęciami.
Zostawiono nas samych i nikt nam nie przeszkadzał w rozmowie. Starosta, który ma ten zły zwyczaj, że ją odwołuje, zajęty był Stefanem — pierwsze to moje do niej zbliżenie się, a mam nadzieję, że nie ostatnie. Kobiety są wrażliwe i ciekawe.
Wyszliśmy potem do pierwszego pokoju; uważałem, że Wanda dostała od rozmowy kolorów — tak ją ona poruszyła... Starosta coś jej szepnął, wybiegła prędko. Gdyśmy sami zostali, podniósł ku mnie oczy, spojrzał na Stefana, i zawahawszy się, spytał.
— Cóż tam z tym Iwińskim? czy to prawda...