Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

niezmiernie z tego jegomości. Mówi trochę po polsku, zarywa z czeska i posługuje się niemieckim, wszystko to u niego mięsza się razem.
— Proszę pana Grafa — naprzód mnie eigentlich objaśniać — jak to było... odezwał się — i jak Grat chce ażeby się tego ułatwiło — na ostro, czy na gładko?
Objaśnienie wziął na siebie Stefan, ja tylko dodawałem komentarze. Nie było się o co strzelać właściwie, ale obu nam wypadało stawać mocno przy honorze, aby się na śmiech nie narazić.
— Graf Robert — ja wiem, rzekł Serafowicz — schiesst perfect.
— A ja też nie źle... dodałem...
Namyślał się sekundant, naradzali ze Stefanem i poszli. Zapaliłem cygaro na ich powrót oczekując. Posłałem Florka, aby sprowadził Hersza, któremu polecę się dowiedzieć, co się dzieje z tym Guciem, bo o nim dziś nie wie nikt. — Ledwie mi go nie żal, chociaż rzecz musiała być zrobiona z rozmysłem i nie po raz pierwszy... Faktor prędzej się sprawił niż moi sekundanci, których z powrotem niema. Gucio wczoraj wyjechał z miasta, niewiadomo dokąd, służącego jednak i rzeczy zostawił. Miałżeby się się schronić do Chełmicy?