Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/199

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— W istocie, profesorów, uczonych, literatów, ludzi co kołnierzyki noszą pod uszy, rękawiczki bawełniane i na wieczór kładną taratatki.
— Wiesz, przerwał, mnie by to bawiło, raz kiedyś, czasem popatrzeć na to towarzystwo.
— Doprawdy? spytałem — a nieznasz Starosty?.
— To jest — znam — rzekł Robert, lecz potrzebowałbym się mu przypomnieć.
O mało się nie wyrwałem z grzecznością, chcąc go tam zaprezentować, alem sobie przypomniał co mnie spotkało z Guciem, i zamilkłem...
— Łatwo ci to przyjdzie — rzekłem — lecz zróbże sobie wcześnie zapas patrjotyzmu i literatury, bo inaczej, jak ja, nie będziesz miał tam co robić.
Graliśmy potem z godzinę w écarté, i znowu trochę przegrałem. Gucio regularnie wygrany.
Wróciwszy musiałem Mamie opowiadać co do słowa moje rozmowy i cały przebieg tego nieszczęśliwego wieczora u Starosty. — Mama nie może wyjść z podziwienia nad tonem tego domu i chce sama zbliżyć się do Wandy, w nadziei, że na nią wpływ wywrzeć potrafi.