Strona:Józef Ignacy Kraszewski - Pamiętnik panicza.djvu/198

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

Starosta też tabakierkę w ręku tocząc w kółko, z oczyma w niego wlepionemi, łapał każde słowo.
Usiadłem tak, że na salon miałem widok i na Wandę, gospodarującą około kwaśnego mleka i kwaśnej rozmowy. — Więcej tam była ożywioną niż ze mną.
Lecz cóż tu na to poradzić?
Książki polskiej za nic w rękę nie wezmę — i za późno już szukać tej erudycji, któraby mi łaskę dała w jej oczach. Myślę, że raz ożeniwszy się je la mettrai a la raison.
Wymknąłem się wcześnie — a że do snu jeszcze było daleko, poszedłem do Roberta Iwińskiego, u którego w oknach światło zobaczyłem.
Pierwszą twarz, którą tu spotkałem — Gucio! — Na progu szepnął mi zaraz: — Spełniłem coś sobie życzył.
— Czy ty, czy los — niewiem, rzekłem, ale się to stało, już wiem. — A twoje interesa?
— Są w biegu...
— Nadzieje?
— Jak najlepsze.
— Winszuję. — Robert chwycił mnie z drugiej strony i na bok odprowadził. — Z kąd wracasz?
— Od Starosty.
— Słyszałem, że tam dużo teraz osób bywa.